Wyobraź sobie, że świat za chwilę wybuchnie gospodarczo-polityczną bombą, a Ty, były spec-ops, trafiasz do laboratorium pełnego paskudnych bio-potworów. Tak, to nie jest zwykły dzień w biurze. Residents Evil Tariff War serwuje Ci survivalową przygodę trzecioosobową, gdzie każdy pocisk waży więcej niż złoty baton serio, nie ma co marnować ammo jak na letnim wyprzedażowym kereczku.
Mechanika? Prosta, ale diabelnie zajmująca. System walki wymaga planowania niczym szachista na kofeinie albo trafisz w głównego potwora, albo sam zamienisz się w jego lunch. Przechodząc przez labirynty zainfekowanych korytarzy, musisz lawirować między strzałami i paskudnymi mutacjami, które zdecydowanie nie chcą, żebyś odnalazł prezydenta. I tu zaczyna się magia każda decyzja o zasobach to jak stawianie wszystkiego na jedną kartę. Zarządzanie inwentarzem jest tak wymagające, że Twoja torba może się wydać bardziej napięta niż weekendowe plany Twoich znajomych.
O, i zagadki? Zapomnij o nudnych quizach z podstawówki. Tutaj każde rozwiązanie to wyzwanie z gatunku “czy mam jeszcze wystarczająco życia, żeby próbować to odpalić?” trochę jak składanie mebli z Ikei, tylko że bez instrukcji i z potworami w pobliżu. I tak, próbowałem rozszyfrować pierwszy zestaw łamigłówek, a wynik był... cóż, mój mózg chyba się przesunął o kilka schematycznych poziomów. GG, co?
Czy jesteś gotowy pokombinować taktycznie, łamać głowę nad mechanizmami, a przy tym przetrwać w świecie, gdzie każdy krok niesie śmierć? Jeśli tak, to Residents Evil Tariff War czeka i powiem szczerze, że ratowanie świata nigdy nie było tak stresujące, ani tak wciągające. Pierwsza walka z bossem? Mój pada prawie wylądował na ścianie, gdy musiałem wykonać czujny unik na ostatnią sekundę. No ale hej, taki klimat, nie? Podsumowując: strzelaj mądrze, myśl szybciej i nie zapominaj tu liczy się każdy ruch.