Jeśli myślisz, że sterowanie kolorową kulką to banał, to chyba jeszcze nie grałeś w Rollance Going Balls. Ta platformówka wyciąga z ciebie więcej sprytu niż poskramianie kota podczas deszczu – no wiecie, nieprzewidywalnie i czasem z dużą dawką szczęścia.
Siedząc z padem w ręku, czułem się jak dyrygent własnego miniaturowego cyrku. Każdy skok, każde toczenie się po platformach to mały spektakl pełen adrenaliny i tego czegoś, co lubię nazywać Rollance. Brzmi dziwnie? Spokojnie! To właśnie ta mieszanka zręczności i farta, która sprawia, że nie możesz oderwać wzroku od ekranu.
Z początku myślałem, że będzie to kolejna nudna gierka na szybkie oranie, ale szybko okazało się, że ruchome młoty to coś więcej niż tylko tło – one to prawdziwe wyzwanie. Zdarzyło mi się kilka razy, że kula wpadła w rytm tych mechanicznych łomotów i… cóż, zakończyło się bliskim spotkaniem z punktem kontrolnym. Szczerze mówiąc, ten moment dreszczyku, kiedy młot sunie w twoją stronę, a ty kombinujesz jak nigdy wcześniej – bezcenny.
Co fajne – gra ma ten niepowtarzalny vibe, który przypomina trochę stare, dobre Super Mario spotykające się z nowoczesnym tempem i kolorystyką. W sumie, czułem się trochę jak streamerów z polskiego youtuba, którzy za każdym razem walczą z niespodziewanymi przeszkodami, ale potrafią to przedstawić z lekkim przymrużeniem oka. No i co tu dużo mówić, to właśnie balans pomiędzy solidną zabawą a wyzwaniami sprawia, że Rollance Going Balls trzyma w napięciu i nie pozwala rzucić pada.
Ogólnie rzecz biorąc, jeśli masz wolną chwilę i ochotę na coś prostego, ale jednocześnie dającego frajdę i zmuszającego do planowania swojego ruchu, to zdecydowanie warto spróbować. Z wieloma platformami i zaskakującymi młotami – poczujesz się jak strateg rozgrywający partię szachów na rollercoasterze. Także… gotowy na to? Ostrzegam, można się wciągnąć szybciej niż się spodziewasz (tak, ja też się złapałem na tym, jak minęły trzy godziny nie wiadomo kiedy).