Wyobraź sobie, że świat właśnie zamienił się w totalny chaos – zombie są wszędzie, a ty, biedny gracz, nagle zostajesz dowódcą grupki ocalałych. Brzmi poważnie? No pewnie, ale w Idle Zombie Wave ten chaos ma nawet swoje zasady (i przerywniki na kawę, bo twórcy zadbali, żebyś nie zemdlał z nerwów od razu). To typowa gra tower defense, tylko że zamiast wieżyczek, stawiasz na ludzi, którzy mają za zadanie rozgniatać i dobić kolejne fale nieumarłych. Ja próbowałem to jakoś tak logistycznie ogarnąć i... cóż, moja strategia przypominała rzucanie spaghetti na ścianę w nadziei, że coś się przyklei.
Najfajniejszą rzeczą jest zdecydowanie system zarządzania ocalałymi. Każda postać ma swoje umiejętności i trzeba je rozsądnie ustawić na polu walki – trochę jak na ślubnej sesji zdjęciowej, gdzie każdego trzeba ustawić tak, żeby wyglądał dobrze, ale i żeby żaden wujek się nie wpraszał przed obiektyw. No i jest tu cała masa taktycznych niuansów: kto ma bronić bramę, kto ma ruszyć do ataku, a kto raczej niech zostanie w bazie, bo po prostu wygląda fajnie i podnosi morale ekipie (tak, taki bajer!).
Walka polega na tym, że hordy zombie lecą falami, a twoim zadaniem jest wspieranie drużyny poprzez ulepszanie umiejętności i rozstawianie ich tak, by jak najdłużej wytrzymali. Brzmi jak prosta sprawa, ale serio, gdy przyszła pierwsza naprawdę wymagająca fala, prawie wyrzuciłem klawiaturę przez okno, bo trzeba było na ostatnią chwilę manewrować wszystkimi taktykami, żeby nie skończyło się game over. A co najlepsze – gdy już myślisz, że ogarnąłeś system i możesz zrobić sobie przerwę – gra podbija stawkę i zmienia tempo, jak DJ na imprezie, który nagle włącza trap.
Na deser mamy tryb idle, więc nawet jak zajmujesz się codziennymi sprawami, twoja ekipa nadal haruje, nabijając doświadczenie i zbierając zasoby. To coś jak ten stary, dobry multitasking: jednocześnie gotujesz obiad i ratujesz świat przed apokalipsą zombie. Kto by pomyślał?