Jeśli masz ochotę na grę, która zmiesza ze sobą dobrą dawkę zręcznościowego szaleństwa i strategicznego myślenia, Don Kong Fury jest jak najlepszy street food – trudno się oderwać! No serio, to side-scroller, gdzie sterujesz małym bohaterem, przemierzającym poziomy naszpikowane pułapkami, które tylko czekają, by cię sprowadzić na ziemię. A kreskówkowa, żywa grafika? To taka wisienka na torcie, która podkręca całą atmosferę i wciąga nawet bardziej niż maraton ulubionych seriali na Netflixie w niedzielę.
Historia jest prosta jak drut, ale trzyma w napięciu bardziej niż nowy odcinek Wiedźmina – Twój księżniczka została uprowadzona przez wkurzonego goryla, który nie boi się rzucać w ciebie płomiennymi kulami. Dźwięki tych ognistych ataków? Szczerze mówiąc, brzmiały tak realistycznie, że aż miałem wrażenie, że zaraz usmażę sobie palec na tych pixelowych płomieniach. Wystarczy jedno potknięcie i bum, tracisz życie i wizja ratunku leci na bok – game over. Trochę jak próba przekroczenia ulicy przed zielonym światłem w centrum Warszawy – szybkie myślenie i refleks to podstawa.
Level design to prawdziwy hardcore, bo żeby dotrzeć na szczyt wieży, musisz skakać po platformach ułożonych jedna na drugiej w zygzaku (tak, nie żartuję), a do tego władać schodami, które są twoim sprzymierzeńcem w unikaniu ognistych pułapek. Na początku myślałem, że to będzie łatwizna, bo hej, grafika kolorowa i radosna, ale serio – w tym chaosie moja cierpliwość była wystawiona na próbę. No ale właśnie za to cenię takie tytuły – wymagają myślenia, planowania ruchów i momentami czuję się niczym szachista walczący o każdy ruch.
Gra pozwala na całkowite wciśnięcie gazu w naszym mózgu i palcach, a co najfajniejsze, można w nią zagrać w pojedynkę albo sprawdzić się w walce online lub z kumplem przy wspólnym ekranie – trochę jak wrócić do czasów, gdy couch co-op to było coś, a nie jakiś tam cyfrowy wymysł.
Podsumowując: Don Kong Fury to jazda bez trzymanki, która wciąga jak bagno. Z początku miałem co do niej wątpliwości, bo wiecie, kolejna platformówka to nie zawsze to samo, ale teraz? Chyba nawet obrywam za szybko i tracę życia, ale gram dalej, bo ten mix zręczności i strategii to coś, co lubię jak dobrą kawę o poranku – mocne, pobudzające i na dłużej!