Gdzie jest moja kaczka? to taki fajny, logiczny łamigłówkowy rollercoaster, na którym wcielasz się w detektywa mającego obsesję na punkcie… kaczki. Serio, ktoś porwał twojego skrzydlatego kompana i teraz musisz przemierzyć całkiem sporo miejscówek, zanim znajdziesz tego uciekiniera. Zamiast hack’n’slasha masz tu mechanikę eksploracji i rozwiązywania zagadek, która wymaga od ciebie nie lada sprytu i cienia detektywistycznej intuicji. Taka praca dla mózgu, tylko bez kawiarni i butelki whisky w rogu pokoju.
Szukasz, sprawdzasz, klikujesz i czasem myślisz: No nieee, serio? To było pod tym krzakiem? Bo tak, interakcja z różnymi przedmiotami i NPC to klucz do sukcesu. Znajdziesz tu nie tylko klasyczne kliknij i zobacz, ale też coś na kształt podpowiedzi i wskazówek, które dobrze jest ogarnąć, jeśli nie chcesz grzęznąć godzinami. Zguba w stylu szukasz podłogi pod stołem albo sprawdzasz kieszenie podejrzanych postaci - standard. I choć brzmi to zabawnie, każdy krok wydaje się logiczny i… no cóż, wciągający. I tak, próbowałem się ogarnąć z tym craftingiem wskazówek, ale wyszło mi coś na poziomie MasterChef katastrofy.
Co do stylu i klimatu, to gra wygląda tak przyjemnie dla oka, że spokojnie mogłaby grać w roli tapety na pulpicie. Estetyka jest lekka, kolorowa, ale nie cukierkowa, bardziej jak spacer po ładnym parku, w którym uważasz na kałuże, żeby nie zmoknąć. A ścieżka dźwiękowa? Klimat tajemnicy jest tak gęsty, że ledwo można wyrwać się z atmosfery, co daje niezły plus bonusowy do immersji.
Podsumowując - jeśli lubisz zgadywać, kombinować i jednocześnie śmiać się z siebie, bo znowu przegapiłeś jakąś wskazówkę, to Gdzie jest moja kaczka? będzie dla ciebie jak odkrycie złotego jajka. Czy odnajdziesz swojego pierzastego kumpla, zależy od twojej detektywistycznej cierpliwości i refleksu myszy do klikania. Powodzenia, i nie daj się zwieść, kukuryku!