Jest taki moment w życiu gracza, kiedy nagle uświadamia sobie, że jego komputer zasługuje na więcej niż tylko przeglądanie memów i scrollowanie social mediów. No i wtedy wpadam na Pora na przygodę: Billy wielki łowca – tytuł, który sprawił, że siedziałem jak na igłach, z jedną ręką na myszce, a drugą trzymając paczkę chipsów. Tak, to była miłość od pierwszego kliknięcia!
Już od pierwszych chwil, gdy Billy – nasz uroczy, ale nieco niezgrabny bohater – wyrusza w nieznane, czułem dreszczyk emocji. Gdy zaczynał swoją misję, myślałem, że to będzie tylko kolejna arcade’ówka, ale wow, jakie zaskoczenie! Gra kipi pomysłami jak piwo na imprezie – pełno tu akcji, skakania, i oczywiście zbierania punktów oraz skarbów. Mówiąc szczerze, bardziej miałem wrażenie, że to połączenie Zelda i Mario, tylko w nieco bardziej odjechanym stylu. I wiecie co? To działa!
Grafika? No cóż, jeśli lubisz kolorowe światy, które przypominają karnawał w Rio, to się nie zawiedziesz. Każdy poziom jest jak nowa kartka z kolorowanki; zastanawiałem się, czy nie potrafię tego odmalować, no ale nie, talent artystyczny mi się nie przydał w tej grze. Dźwięki są tak realistyczne, że czułem się jakbym stał w lesie, z tymi ptaszkami w tle. Słyszałem nawet, jak Billy sapie jak po maratonie, co dodaje uroku tej produkcji.
Interakcje z innymi graczami? To już inna bajka! Można igrać z kumplami w trybie kooperacji, co dodaje sporo smaku. Choć przyznam szczerze, że grając z moim najlepszym kumplem, raz czy dwa posprzeczaliśmy się o to, kto był większym łowcą. Generalnie, to była bardziej rywalizacja niż współpraca, ale w końcu o to chodzi, prawda?
Ostatecznie, gdyby ktoś zapytał mnie, czy polecam Pora na przygodę: Billy wielki łowca, odpowiedziałbym bez wahania, że tak! Ale… no właśnie, jest jedno ale – czasami gra potrafi być frustrująca, gdy trzeba powtarzać dany poziom po raz setny, bo… no cóż, Billy miewa swoje chwile słabości. Jak w życiu, co nie? Gotowy na to, by spróbować swoich sił w tej zwariowanej przygodzie? Moim zdaniem, warto!